Reportaż monumentalny. Biblia Ameryki Łacińskiej XXI wieku.
Po znakomitym i wielokrotnie nagradzanym "Głodzie" Martín Caparrós zmienia taktykę: już nie zajmuje się globalnym zjawiskiem, wybiera region, który doskonale zna - część świata, w której czterysta milionów ludzi w dwudziestu różnych krajach mówi jednym językiem, dzieli wspólną historię i kulturę, miewa podobne nadzieje i troski.
Argentyński dziennikarz i podróżnik postanowił przedstawić ogólny obraz społeczeństw Ameryki Łacińskiej - od wielkich metropolii po wioski, od reggaetonu i piłki nożnej po nierówności społeczne i emigrację. Na kartach Nameryki zabiera nas w podróż do Meksyku, Caracas, Bogoty, Hawany, Buenos Aires, La Paz czy El Alto. Odwiedzimy centra wielkich miast i dzielnice slumsów, targowiska i miejsca działania karteli narkotykowych, kopalnie i wysypiska śmieci. Trafimy tam, gdzie wody i innych dobrodziejstw natury jest pod dostatkiem, oraz tam, gdzie ich chronicznie brakuje. Wyjdziemy poza popkulturowe klisze i krzywdzące uprzedzenia. A przede wszystkim odbędziemy lekcję z wrażliwości na potrzeby i aspiracje drugiego człowieka.
UWAGI:
Oznaczenia odpowiedzialności: Martín Caparrós ; z języka hiszpańskiego przełożył Wojciech Charchalis.
DOSTĘPNOŚĆ:
Dostępny jest 1 egzemplarz. Pozycję można wypożyczyć na 30 dni
Wróciłem do Warszawy. Miałem przygotować notatkę o tym, co widziałem w Kongu. Opisałem walkę, rozpad, klęskę. Wtedy wezwał mnie pewien towarzysz z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. - Co wyście wypisali! - oburzył się. - Rewolucję nazywacie anarchią! Uważacie, że Gizenga odejdzie, a Mobutu wygra! To szkodliwe teorie! - Jedźcie tam - odparłem zmęczonym głosem, bo jeszcze czułem w kościach Stanleyville i Usumburę. - Jedźcie i zobaczcie sami. I życzę wam, żebyście wrócili żywi. - Trudno - powiedział na zakończenie rozmowy ten towarzysz - ale nie możecie jeździć za granicę jako dziennikarz, bo nie rozumiecie procesów marksistowsko-leninowskich zachodzących w tamtym świecie. - Ok - zgodziłem się - tu też mam o czym pisać. Znowu pracowałem w "Polityce", jeździłem po kraju, drukowałem reportaże. W Kongu stało się tak, jak musiało stać się, co zresztą było oczywiste dla każdego, kto tam był. W kilka miesięcy później dostałem propozycję wyjazdu na kilka lat do Afryki. Miałem być pierwszym stałym polskim korespondentem w czarnej Afryce i założyć tam placówkę PAP. Na początku roku 1962 wyjechałem do Dar es-Salaam.
UWAGI:
Oznaczenia odpowiedzialności: Ryszard Kapuściński.
DOSTĘPNOŚĆ:
Dostępny jest 1 egzemplarz. Pozycję można wypożyczyć na 30 dni